Jakie wnioski powinien wyciągnąć menedżer z Brexitu?
Kurz pobrexitowy już dawno opadł, świat dalej się kręci. Ale dzisiaj wszystko jest aktualne godzinę lub dwie – tylko wysoce emocjonalnym wydarzeniom, jak kolejne zamachy terrorystyczne, udaje się zająć uwagę opinii publicznej na dłużej. I tak dyskomfort wywołany decyzją Brytyjczyków podjętą z końcem czerwca i poczucie niepewności, co do przyszłości u wielu z sukcesem stłumiły pokemony. Część ludzi w to gra, jeszcze większa część ludzi pisze o tym w internecie, na blogach i portalach społecznościowych, ważne, że towarzystwo ma się czym zająć i nie zadawać głupich pytań w stylu: „Co teraz?”
Zanim jednak dojdzie się do tego, co teraz, warto chwilę poświęcić na zastanowienie się, jak do tego doszło.
Brexit to nie jest odosobniony przypadek, a raczej kolejny przykład na to, że demagogia i populizm mają się w dzisiejszych czasach coraz lepiej.
Czego najświeższym dowodem są ostatnie sondaże prezydenckie USA, które pokazują, że już wkrótce, jako świat, będziemy musieli przyzwyczajać się do rezydenta Białego Domu, który swoją prezydenturą z pewnością nada zupełnie nową jakość rządzeniu.
Dlaczego tak się dzieje? Nie powinno być to zaskoczeniem dla każdego, kto potrafi dodać 2 do 2. Albo raczej odjąć 2 od 2. W większości krajów rozwiniętych poziom życia ludzi – zwłaszcza tych należących do klasy średniej, która w ostatnich wyborach odegrała decydującą rolę – się zwyczajnie pogorszył. Zarobki nie rosną od dekad, w przeciwieństwie do kosztów życia. Narasta za to poczucie bezbronności i niepewności oraz poczucie bycia zostawionym na pastwę losu. Najbardziej jaskrawym przykładem jest to, że po raz pierwszy w USA skróciła się przewidywalna długość życia dla „białych”, do tej pory najbardziej uprzywilejowanej grupy. Bogaci stają się coraz bogatsi, słabsi i biedniejsi robią się coraz biedniejsi – słysząc przy tym, że to jest ich wina, bo za mało się starają. Nic dziwnego, że rodzi się w nich frustracja i złość.
Pierwsza zapowiedź, że tak się stanie, pojawiła się już kilka lat temu – przy okazji Ruchu Oburzonych, który został w dużej mierze zignorowany. Było zatem kwestią czasu zwrócenie się opuszczonych i wściekłych ku demagogom. Ludzie, którzy przyznają się do strachu, są już nie do powstrzymania – każdy, kto do nich podejdzie i uda, że rozumie ich lęki i zaoferuje im nawet prymitywne rozwiązania, już zdobywa ich poparcie. Jak bardzo zwątpieni i pogubieni muszą zatem być ludzie, by przyklejać się do takich indywiduów. Pisaliśmy o tym już dawno temu, wspominając chociażby książkę „Społeczeństwo strachu”, dobrze przewidującą, że strach i poczucie niepewności w społeczeństwie są doskonałą karmą dla populistów.
Za ten stan rzeczy jak najbardziej odpowiadają polityczni liderzy, zbyt długo udający, że nie ma problemu, koncentrujący się na PR-owych sztuczkach, zamiast na podejmowaniu trudnych, ale potrzebnych decyzji.
Ale to nie jest tylko wina polityków.
Zdaniem Umaira Haque’a, Dyrektora Havas Media Labs, uznanego za jednego z Thinkers50 (czyli najtęższych głów w zarządzaniu), biznes ponosi za to taką samą winę – o ile nie większą. I to właśnie przez liderów tegoż biznesu na naszych oczach biednieje i znika klasa średnia (stając się prekariatem).
Firmy po prostu przestały się postrzegać jako podsystemy większego systemu społeczno-gospodarczego. Zaczęły za to zachowywać się tak, jakby funkcjonowały w próżni – i jakby miały pamięć złotej rybki oraz zdolność przewidywania pasikonika. Skoncentrowanie się, a pardon, sfokusowanie się na zyskach dla akcjonariuszy (targecie) / właścicieli, osiąganych za wszelką cenę, doprowadziło do tego, że w firmach zaczęto zapominać o oczywistościach – jak np. takich, że bardzo słabo opłacanych pracowników (cięcie kosztów!) nie będzie stać na wytwarzane produkty i usługi (jak wpadł na to Henry Ford ponad sto lat temu, nie korzystając przy tym z Wikipedii ani żadnej appki!).
Dawniej firmy dostarczały bodźców do rozwoju społeczeństwa, obecnie dostarczają tylko frustratów, którymi społeczeństwo ma się zająć.
Kiedyś społeczeństwo z zaciekawieniem przyglądało się firmom, teraz na wiele z nich patrzy z odrazą.
Przyczyny są znane – optymalizacja kosztów, coraz mniej praw pracowniczych (obcinanych pod pozorem elastyczności – szkoda tylko, że dla pracodawcy), oszczędzanie na wszystkim, na czym się da, oszukiwanie klientów, odczłowieczanie firm pod pozorem zbawiania świata.
W tym duchu kształceni są menedżerowie, tak pisano też w większości mediów, przynajmniej do niedawna.
Jeżeli tak długo było się przekonanym, że jest tak dobrze, to czemu teraz jest tak źle?
Brexity nie następują w dobrze prosperujących gospodarkach.
Na Trumpa nie zagłosują ludzie, którzy mają dobrą, sensowną pracę, w której robią coś pożytecznego, których stać na bezpieczne i godne życie, którzy mogą zadbać o edukację swoich dzieci, i w razie potrzeby otrzymają potrzebną opiekę zdrowotną.
Kukizy, Le Peny, AfD zostaną zignorowane przez ludzi, którzy nie kierują się w swoich wyborach potrzebą rewanżu i zemsty za lekceważenie, upokorzenie i zapomnienie.
Żaden PR, CSR, nawet wszystkie celebrytki-ambasadorki w pastelowych ubrankach spędzone na raz do studia telewizji śniadaniowej, nie zmienią tego, że przepaść między zarządzającymi i inwestorami a szeregowymi pracownikami się zwiększa.
Przez lata bezlitośnie krytykowaliśmy CSR, ponieważ widzieliśmy, że jest to pakowanie energii i zasobów na działania pozorowane, kosztem zaniedbywania o wiele bardziej palących spraw. I tylko wzbudzi wściekłość pracowników, którzy widzą jak niemoralnie i nieetycznie funkcjonujące firmy zgrywają świętoszków.
Prezesi niektórych firm już się budzą – w lipcu na łamach Wall Street Journal i nie tylko ukazał się list wzywający do zdroworozsądkowego zarządzania organizacjami, a jednym z głównych postulatów w nim wspomnianych było porzucenie obsesji kwartalnych wyników, która – jak wspominaliśmy – przekłada się na podupadanie firm oraz ich otoczenia (bo jej konsekwencją jest np. presja na zwolnienia / cięcie kosztów, gdy tylko coś się nie zgadza w tabelce). List podpisali prezesi takich firm jak: General Motors, JP Morgan Chase, BlackRock, GE, Verizon, czy State Street.
Dobrze, że takie sygnały się pokazują. Ale to zdecydowanie za mało.
Ponieważ Brexit, czy popularność Trumpa przekazują nam coś ważnego i coś bardzo pilnego. Opuszczeni i wściekli ludzie doszli do takiego momentu, że chcieliby zobaczyć, bez względu na konsekwencje, jak cały system, który ich zdaniem do tego doprowadził, płonie.
A menedżerów chętnie by podpalili razem z nim.
Źródło ilustracji: Jose Manuel Mota, CC BY 2.0