Więcej Kopernika, mniej guru biznesu
W nawiązaniu do rozmów o przyszłości, które prowadziliśmy zimą, chciałabym polecić wystąpienie Benjamina Brattona w ramach spotkań TED o tym, co z owymi słynnymi TEDami jest nie tak.
Bratton, profesor na UCLA, trzeźwo stwierdza, że spotkania, które w intencji twórców miały prowadzić do promowania przełomowych pomysłów, idei, w praktyce stały się przerostem formy nad treścią. Jego zdaniem, pod płaszczykiem rozmów o przyszłości (które, jak wcześniej już zauważyliśmy, są trudne, niepewne i rzadko prowadzą do jednoznacznych odpowiedzi) idee zasługujące na to, by głębiej się nad nimi pochylić, są nadmiernie upraszczane, tak, by można je było połknąć w całości bez przeżuwania. Rozwiązania na poważne, palące problemy są żywcem wyjęte z supermarketowego poradnika – w stylu: uwierz w siebie, jedyną granicą jest twoja wyobraźnia. O takiej formie mówi się – działa łagodnie, nie przerywając snu.
Trudno nie zgodzić się z Brattonem, gdy zwraca uwagę, że tak spreparowana psycho- i technopapka rozwiązuje problemy jedynie naskórkowo, nierzadko utrwalając ich przyczyny. To podobnie jak ze ślepą wiarą, że wdrożenie mediów społecznościowych rozwiąże problemy z dostępem do informacji. Jest to o tyle niebezpieczne, bo nie tylko nie działa, ale co gorsza nie skłania do refleksji nad skomplikowaniem świata, nie zachęca do przygotowania się na różne scenariusze, do poszerzania swoich sposobów reakcji, do intelektualnego wysiłku.
I niestety daje poczucie, że już zajęliśmy się danym problemem (własnym rozwojem, ekologią itp.), zapewnia słodkie poczucie komfortu i poczucie bycia na czasie (wystarczy obejrzeć i ewentualnie kliknąć lubię to), co jest szkodliwe, bo odwraca uwagę, zużywa energię i rozprasza zainteresowanie bardziej skomplikowanymi kwestiami. To dokładnie jak z uczeniem się 5 trików do sprzedaży, by używać ich niezależnie od okoliczności, i byciem przekonanym, że nie trzeba poświęcać czasu na to, żeby bliżej poznawać drugą osobę i zastanawiać się nad tym, jakie argumenty by ją najbardziej przekonały.
Tymczasem te problemy nie znikają, a narastają (choćby pierwsza z brzegu kwestia etyki w biotechnologii, czy prywatności w nowych technologiach). Natomiast im dłużej będziemy tkwić w słodkiej bańce ułudy, utwierdzającej nas przekonaniu, że miłość ci wszystko wybaczy, a design zniesie problem głodu na świecie, tym bardziej będzie bolało zderzenie z rzeczywistością.
Dlaczego o tym piszę? Dlatego, że bardzo przekonuje mnie hasło: Więcej Kopernika, mniej guru biznesu – z powodów podanych powyżej uważam, że nadprodukcja tych ostatnich może być bardzo szkodliwa: indywidualnie dla osób, które stosują się wobec ich złotych rad i same się oszukują, społecznie dla nas wszystkich, ponieważ blokuje to jakikolwiek postęp.
Takie odwracanie wzroku od rzeczywistych problemów na rzecz prostych, ładnych, kolorowych rozwiązań widać również w firmach – co też jest szkodliwe. I o tym będzie mój następny post.