Te dwa oblicza Kasi…
czyli historia na urlop, który powinien przynieść spokój ducha i równowagę na dłużej niż 2 tygodnie jego trwania.
Kasia już od wielu lat robi tak praktycznie prawie wszystko wbrew samej sobie.
Wbrew jej własnym przekonaniom, wbrew jej wartościom.
Zaczęło się w pracy, a później poszło już jak po sznurku również w życiu prywatnym.
Najpierw były to małe wykroczenia wobec jej kanonu etycznego, czy obraza własnego potencjału intelektualnego, z czym mogła sobie jeszcze jakoś poradzić, ale z biegiem czasu stawały się one coraz większe i jeszcze większe. Aż opanowały całe spektrum jej pracy i w końcu spektrum prywatności. Wyrzuty sumienia, jeżeli się przy tym natłoku spotkań pojawiały, szybko upychała w najciemniejszych i najgłębszych zakamarkach swojej duszy.
Całkiem przypadkowo, Kasia zabrała na urlop pierwszą lepszą książkę z półki mamy. W roztargnieniu nie zastanawiała się długo. “Nietoczka Niezwanowa”, to pewnie coś o kobietach, a Dostojewski, to pierwsza liga.
Leżąc trzeci dzień na leżaku i pozwalając słońcu powoli wypalać ten prawdziwy brud i syf, który pokrywał jej duszę, tak to przynajmniej fizycznie odczuwała, sięgnęła do torby i wyciągnęła Dostojewskiego, w głębokiej nadziei, że procedura samooczyszczenia na tyle była już zaawansowana, że czytając zdania podrzędnie złożone, cokolwiek do niej dotrze. Pierwsze kilkadziesiąt stron – sama ludzka tragedia.
Kilkanaście razy chciała już walnąć książką w piach, ale jakoś wstydziła się przed mężem i dziećmi, że zarzuci lekturę pisarza, za którą ją przez ostatnie dni podziwiali i chodzili wokół niej na palcach, a tak dosłownie, ciągle siedzieli albo w morzu, albo w pobliskiej smażalni.
Bardziej ze wstydu niż z chęci dotarła, mniej więcej w połowie, do jednej strony. Jednej strony, która ją powaliła.
„On musiał tak umrzeć, po tym, jak wszystko, co trzymało go przy życiu, za jednym zamachem zawaliło się, jak cień obrazu, jak bezcielesny, pusty twór fantazji, rozsypało się w proszek. Umarł, gdy jego ostatnia nadzieja znikła, gdy wszystko, czym się sam oszukiwał, na czym ugruntował całe swoje życie, nagle przed jego duchowym spojrzeniem stało się wyraźne i dotarło do jego klarownej świadomości. Prawda oślepiała go swoim nie do zniesienia blaskiem i to, co było nieprawdą, ukazało mu się teraz, jako właśnie takie. W swojej ostatniej godzinie usłyszał tego cudownego geniusza, który doprowadził go do tego samopoznania i wypowiedział mu na zawsze wyrok. Z ostatnim tonem, który uleciał ze strun skrzypiec genialnego S., odkryła mu się cała tajemnica sztuki i ten przez całe życie młody, władczy, prawdziwy geniusz, przydusił go swoją prawdziwością. Wszystko, co tylko w tajemniczych, niewyraźnych udrękach, całe życie go uciskało, wszystko, co mu się dotychczas tylko śniło i tylko w wizjach niejasno i nie do zaatakowania go dręczyło, co mu się tylko czasowo objawiało, przed czym jednak przestraszony uciekał, szukając ukrycia za nieprawdziwością całego swojego życia, wszystko, co przypuszczał, ale czego do tej pory się bał: to wszystko promieniowało teraz nagle przed nim, jednym uderzeniem, odkrywało się jego oczom, które do tej pory uporczywie opierały się uznać światło za światło, a ciemność za ciemność.”*
W tym momencie, jakby prąd przeszedł przez Kasię, pojawiła się po raz pierwszy od wielu lat, prawdziwa samorefleksja.
Kasia jest odpowiedzialna za rozwój kilkuset menedżerów w dużej międzynarodowej firmie. Od dobrych kilku lat poddawała się presji tak zarządu jak i działu zakupów i z roku na rok, skutecznie pertraktowała cenę szkoleń i warsztatów z dostawcami. Obecnie osiągnęła w tym prawdziwy kunszt, bo kupuje jeden dzień szkolenia za jedną czwartą, a czasami już nawet za jedną piątą ceny sprzed dziesięciu lat. Wtedy doskonale wiedziała, jakie są prawdziwe kryteria wyboru gwarantujące wysoką jakość: jakość wykształcenia, jakość doświadczenia, jakość publikacji wykładowcy-trenera, wolny strzelec, czy z firmy konsultingowej z prawdziwego zdarzenia, a za sprawdzanie referencji nawet się nie zabierała, bo i tak było wiadomo w środowisku, kto na renomę zasługuje, a kto nie. Już po podejściu do budowania programu było widać, czy ma się do czynienia z fachowcem z prawdziwego zdarzenia, czy z hochsztaplerem, a Broń Boże, nie kupowało się licencjonowanych, certyfikowanych produktów, bo najczęściej naginały one uczestnika do programu, a niezwykle rzadko miało to miejsce w odwrotnym kierunku. Ufało się przede wszystkim własnej wiedzy, bo się ją jeszcze posiadało i własnemu, prawdziwemu doświadczeniu w tej dziedzinie, zbudowanemu jeszcze na rzeczywiście wartościowych podstawach, bo w wartościowych ludzko, a nie tylko dla inwestorów firmach. Teraz Kasia kupuje coraz mniej, bo w firmie uważa się, że te szkolenia to ciągle to samo i nikt nie chce na nie chodzić, bo i tak nic nie dają. Kasia czuje się coraz bardziej sfrustrowana, bo coraz bardziej do niej dociera, że sama naważyła sobie tego piwa – kupowała coraz częściej u hochsztaplerów, ale udawała, że tego nie widzi. Zarząd robi to samo, a dział zakupów kieruje się i tak jednym wiadomym kryterium.
Tydzień temu zbulwersowała ją pewna sytuacja: Firma konsultingowa żąda sobie za 2 godziny wykładu o wyzwaniach digitalizacji aż 980 złotych. Niby piszą, że wykład jest przygotowany na podstawie ponad 220 artykułów i prac opublikowanych w zagranicznych publikacjach, ale jej szef tego nie klepnął, bo uważa, że za dwie godziny za jedną osobę, to oszustwo. Kasia dzieli się tą opinią z firmą konsultingową i na swój e-mail z trzema błędami w jednym zdaniu, w którym deklaruje, że ‘być może buduje swoje odczucia na błędnych przesłankach’, ale cena jest za wysoka, prosi o listę kontaktów do dotychczasowych uczestników wykładu. Firma jej odpowiada, że dzwonienie do innych uczestników przy takiej sumie jest zawracaniem im głowy, oraz:
‘Pani nieufność wobec firm konsultingowych wynika pewnie z dotychczasowych negatywnych doświadczeniach z nimi, jednakże jest to między innymi konsekwencja takiego, a nie innego Państwa wyboru i według Państwa, a nie obiektywnych kryteriów. Ale: Jeżeli jeden, czy drugi, według Państwa oszukuje, nie można o to posądzać wszystkich.
Jeżeli w broszurze piszemy, że wykład został przygotowany na podstawie ponad 220 zagranicznych fachowych publikacji w kilku językach, to też i się to zgadza.
I albo Panią interesuje podsumowanie najważniejszych wniosków z tych artykułów, albo sama Pani usiądzie, najpierw je znajdzie, a później przetłumaczy i przeanalizuje i w końcu wyciągnie wnioski i je opracuje w przystępnej formie dla odbiorcy.
Tak wygląda jedyna istniejąca alternatywa, bo na rynku, o ile nam wiadomo, nikt inny tego nie robi, bo woli pchać bzdury i taniochę, bo ludzie i tak to kupią, bo…właśnie tanie, bo wreszcie jest to dla większości klientów jedynym kryterium wyboru.
Pani zdania „Po prostu cena 1 000 zł za 2 godzinny wykład budzi moje wątpliwości” nie poparła Pani jakimkolwiek uzasadnieniem merytorycznym, do którego chętnie byśmy się odnieśli. To zdanie, w obliczu powyżej omówionej naszej deklaracji, nie może być inaczej interpretowane, jak właśnie nieufność – podejrzenie o oszustwo.
Nie mówi Pani, jakie kryteria przyjmuje Pani do oceny, bo czasowe, w żadnym wypadku nimi nie są.
Tak, jak nie można powiedzieć, że cena 18 tys. jednego metra kwadratowego mieszkania jest za wysoka (wieś /duże miasto, parter/penthouse), tak w żadnym wypadku nie można powiedzieć, że 2 godziny wykładu za 980 złotych, to za dużo. Ekskluzywne i wysoko nakładowe wykłady są kierowane do bardzo wąskiego grona odbiorców, stąd nie istnieje możliwość zwrotu przynajmniej poniesionego nakładu poprzez ogromną ilość uczestników. Ich potencjał jest z natury ograniczony. ’
Kasia urywa korespondencję, bo takiej bezczelności jeszcze nie widziała. Przecież jest klientką i wszystko może. Skreśla firmę konsultingową na wieki, a frustrację wynikającą z braku poszanowania jej stanowiska załatwia dwoma batonami i szarlotką z bitą śmietaną.
Teraz, leżąc na plaży, dochodzi do niej, że to wszystko nie jest wcale takie błahe i do załatwienia jednym porządnym ładunkiem kalorii. Nagle jej się uświadamia, jak często ‘podbierała’ zewnętrzne materiały o dużej wartości merytorycznej do szkoleń wewnętrznych, bo tak jak w tym przypadku, kto miałby w firmie usiąść, przelecieć te kilkaset artykułów, itd. – przecież wszyscy siedzą ciągle na spotkaniach, z których, tak a propos, nic nie wynika, a gotowe i ważne treści za 980 złotych, to złoty biznes.
Dalej przyszło jej na myśl, jak ona i jej firma same przyczyniły się (tylko cenowymi) „kryteriami wyboru” do zrujnowania jakości szkoleń i doradztwa na rynku, czyli jak w pewnym sensie przyłożyli się sami do tego oszustwa, a teraz oczekują od tych, którzy akurat nie są oszustami, że to udowodnią. Ponadto, przyszło jej do głowy, że przez ostatnie lata nie tylko brała udział w procederze pozorowania, ale tak właściwie, rujnowania rozwoju setek menedżerów i ilu firma straciła przez to wartościowych ludzi, którzy to wielkie rozwojowe oszustwo widzieli gołym okiem i po prostu nie mieli ochoty być uważanymi za kompletnych idiotów. Ale to, co w tym momencie dla niej samej było najważniejsze: wreszcie dotarło do niej, jak sama do reszty zgłupiała. Ten brak sensownego rozwoju dotknął nie tylko menedżerów, ale i ją samą.
Nagle zobaczyła siebie i pomyślała: Stałaś się już kompletną idiotką i to w wielu perspektywach. Jesteś nieufna, bo sama na całej możliwej linii oszukujesz, a innych o to podejrzewasz – to jest po prostu rozdwojenie jaźni. Kierujesz się tylko emocjami, jak ci coś nie pasuje, a nie argumentami. To jest intelektualna katastrofa, po prostu koniec świata.
Kasia ponownie wzięła do ręki Dostojewskiego.
„Ale prawda była dla jego oczu nie do zniesienia, które po raz pierwszy wszystko to jasno rozpoznały, co było i co go oczekiwało; oślepiała jego rozum i jednocześnie go spalała. Trafiała go nagle, bez możliwości ucieczki, jak błyskawica. Dokonywało się nagle to, czego całe swoje życie ze strachem i drżeniem oczekiwał. Przez całe życie wisiał nad jego głową topór, przez całe jego życie, w każdym momencie, czekał na niego z nie dającą się wyrazić udręką, że na niego spadnie – i wreszcie ten topór spadł! Jego uderzenie było śmiertelne.”*
Kasia odłożyła książkę, leżała jak porażona. Nie słońcem, lecz powoli do niej docierającą prawdą o tym okropnym samooszustwie, które nabierało kontur, które stawało się rzeczywiste, o tym, że od dziesięciu lat nie zajmuje się niczym mądrym i wartościowym, że tak właściwie wnosi więcej do upadku świata niż jego rozwoju, pomimo tego, co jest napisane o tym wkładzie w wizji firmy, czy w jej deklaracjach o zrównoważonym rozwoju, czy odpowiedzialności społecznej. Jest to jeden wielki kant i to na wielu polach. Wcale nie jest to takie błahe, tylko z tego powodu, że do tej pory udawało jej się te obrzydliwości i niegodziwości, w których uczestniczyła w tak świetny sposób ‘kognitywnie zracjonalizować’, czyli odwrócić kota ogonem.
Wieczorem, gdy synowie poszli swoimi drogami, namówiła męża na lampkę wina na hotelowym tarasie. Z jednej lampki zrobiły się dwie butelki, a dyskusja o życiu zawodowym, przeniosła się po trzech godzinach na grunt prywatny. Jacek, nagle okazało się, ma podobne problemy jako menedżer w innej firmie i na innym stanowisku, ale prywatnie mają już dokładnie te same.
W cudownym upojeniu podjęli wspólnie decyzję: Po urlopie wszystko się zmieni…..
PS Wkrótce, o prezesie zabierającym na urlop Dostojewskiego.
* Tłumaczenie własne autora z wydania w języku niemieckim