Tabelkowe voodoo
Przedsiębiorcy przychodzą do mnie regularnie. Wielu z nich to właściciele i menedżerowie największych firm. – tak swoją grupę klientów opisał w wywiadzie w sierpniowym „Wprost” Wróżbita Maciej.
Nie od dziś znana jest prawidłowość, że im trudniejsze, bardziej skomplikowane czasy, im trudniej ogarnąć je intelektem i racjonalnym myśleniem, im częściej eksperci odpowiadają „to zależy”, tym częściej ludzie zwracają się ku różnego rodzaju zjawiskom: wróżkom, kultom, religiom lub talk-shows, żeby jakoś sobie tę rzeczywistość uprościć i poukładać. I w tym kontekście popularność Wróżbity Macieja jest dowodem na to, że żyjemy w naprawdę trudnych czasach.
Jest to jednak pewne kolorowe ekstremum, z którym mało kto się identyfikuje i które raczej utwierdza w przekonaniu, że uff, całe szczęście, ja podchodzę do życia racjonalnie.
Tylko czy naprawdę? Ponieważ w organizacjach na całym świecie parę ładnych lat temu zalągł się kult, który całkiem prężnie funkcjonuje i który w przeciwieństwie do Wróżbity Macieja dotyka praktycznie każdego. Tak jak zwiększa się kompleksowość i zmienność otoczenia firm, tak usilnie próbuje się tę nieprzewidywalność upchać do Excela. I ten kult tabelek jest przedmiotem moich refleksji.

Przedmiot kultu i wyznawcy
Do tabelki upycha się problemy, tak jak niegdyś składało się je wraz z ofiarami bogom na ołtarzach. Same w sobie tabelki nie są szkodliwe – ot, instrumenty jakich wiele powstało, by usprawniać pracę. Schody się zaczynają, gdy składa się w nich ofiarę z faktów i racjonalności.
W centrum skomplikowanego systemu zakazów i nakazów właściwego każdemu kultowi, a zatem również kultowi tabelek, znajduje się bowiem jedno kluczowe założenie: wszystko, co robię, musi być w tabelce. I musi być w niej zielono. Każda moja czynność musi prowadzić do wzrostu / zysku / itp.
Ach, ile dylematów bliskich dylematom moralnym przeżywają codziennie pracownicy, gdy coś się nie mieści w tabelce! Ile historii można by opowiedzieć o tych, którzy woleli porzucić swoje pomysły i innowacje, byle nie zastanawiać się, do której kolumny powinni je z końcem miesiąca wpisać. A potem już w ogóle porzucili własną pomysłowość i innowacyjność, bo przecież systemu nie da się zmienić. I widać tak być musi.
Ofiary, szamani i niedowiarkowie
Upychanie do tabelek często przybiera formę rytuału w postaci raportów i prezentacji. Setki zadrukowanych stron (tak realnie, jak i wirtualnie) szeleszczą, a slajdy na projektorach wyświetlają: Q1.. Q2.. Q3 zrobiono… A tabelki mrugają wtedy porozumiewawczo, zdając się odpowiadać: zielono, zielono… Biada jednak tym, którzy wbrew scenariuszowi wydukają: potrzebujemy więcej czasu. O, każdy korytarz w każdej firmie wie, jak bardzo bezwzględni potrafią być bogowie, gdy nie zgadzają się tabelki.
Nad całym upychaniem, jak w każdym porządnym kulcie, czuwają szamani – najczęściej można ich znaleźć w Dziale Zakupów, czy w Dziale Finansowym. Sporo szamanów działa też w zewnętrznych firmach zajmujących się analizą i doradztwem finansowym. Oczywiście, największą sensację wzbudzają wystąpienia kapłanów z agencji ratingowych – o tak, ci wiedzą, jak zmrozić krew w żyłach gawiedzi.
Oczywiście, zdarzają się też niedowiarkowie. Siedzą jednak cicho, bo na korytarzach wciąż powtarza się historię Stefana, pracownika z Działu Strategii, który na jednym ze slajdów swojej prezentacji napisał: „ROI – No I?” i o którym słuch zaginął już następnego dnia.
Wiara > rzeczywistość
Robi się coraz bardziej śmieszno i straszno, ale firmy przecież istnieją dla zysków – muszą je jakoś wykazywać przed inwestorami i właścicielami. I dzięki Excelowi można mieć nad tym jakąś kontrolę. Tak, tak postępują racjonalne firmy. Ale niekoniecznie firmy ogarnięte rytuałem upychania do tabelek. Ponieważ jak to w kultach bywa – tak i w tabelce, gdy rzeczywistość się w niej nie mieści, to tym gorzej dla rzeczywistości. Z rynku dochodzą informacje, że klienci przestali kupować nasz produkt? Poprzesuwamy trochę tu, trochę tam, tu trochę podkoloryzujemy i voilà, nikt nie musi o tym wiedzieć.
U nowych pracowników / wyznawców taki sposób działania może budzić początkowy opór (jak to, myślałem, że tabelek używamy po to, by nam było łatwiej?), ale wątpliwości bledną przy wcześniej wspomnianej historyjce o Stefanie oraz świadomości, że w innych firmach wcale nie jest inaczej. Wobec tego pracownicy dostosowują się i malują trawę, koloryzują, naginają, aż wejdzie im to w krew i będą to robić automatycznie, niczym zombie, oczadzone dymem z ROI.
W rytuale upychania do tabelek wszyscy są mniej lub bardziej opętani wskaźnikami, okresami rozliczeniowymi, wykazywaniem wartości, redukowaniem kosztów – a miarą tego opętania jest stopień tzw. zarobienia. I tylko mało kto zadaje sobie pytanie, czy takie podejście do zarządzania firmami ma jeszcze cokolwiek wspólnego z racjonalnością, czy jednak nie powinno raczej być opisywane w tych samych rubrykach co Wróżbita Maciej.
Źródło ilustracji: ritualtheatre.wordpress.com
30 września 2014 @ 20:11
Kiedy wskaźnik staje się celem, przestaje być dobrą miarą.
Wszyscy o tym zapominają. I dlatego mamy kult excela. Druga sprawa to fakt, że wszyscy chcą przewidywać przyszłość. Myślę, że ta moda przyszła ze świata finansów i bankowości, gdzie prym wiodą tzw. quanci. A że obecnie ogon (czyli bankowość) macha psem (czyli gospodarką) to mamy dyktat rozwiązań świata finansów.
Jeśli inwestorzy wymagają ROI, to je dostają. A że nie odzwierciedla to rzeczywistości? Tym gorzej dla rzeczywistości.