Miłość i biznes… (7)
Kopiąc w poszukiwaniu zasypanej miłości, najpewniej się do niej mało kto dokopie. Ale może wystarczy jakaś miła forma normalnego kochania, albo po prostu lubienia się?
O miłości i biznesie można pisać i pisać. Pewnie i mogłoby powstać jeszcze kilkadziesiąt postów na ten temat, bo jest i o czym pisać. Ale żeby nikogo nie zanudzić z jednej strony i nie skończyć na książce z drugiej, postanowiłem ten temat zakończyć.
Oczywiście, nie mogłem poruszyć tutaj wszystkich aspektów związanych z tym, jakże wdzięcznym tematem, a w tym co napisałem, nie mogłem wielu istotnych szczegółów rozwinąć, bo nie pozwala na to formuła bloga. Ale też i nie o to mi chodziło. Chciałem przedstawić pewne zależności i pewne kierunki rozwiązań niektórych dylematów w miłości, pozostawiając wiele miejsca do kreatywnego myślenia czytelnikom.
Na pewno nie miałem zamiaru dezawuować miłości w jakimkolwiek momencie, bo jest to niesamowity i fantastyczny fenomen, ale tylko wtedy, gdy nie jesteśmy zdani na jego kognitywne rozbieranie. A zdani jesteśmy na to, gdy cierpimy. I tu właśnie zahaczyłem :-).
Ale jak ktoś mądry powiedział: Kto nie cierpiał, ten w swoim życiu nie żył. Ważne więc, abyśmy poprzez te cierpienia stali się mocniejsi i w przyszłości cierpieli poznawczo efektywniej, a czasowo rzadziej i krócej – tak w domu, jak i w firmie.