Kult bylejakości
Prawie wszyscy deklarują, że jakość jest najważniejsza i że nie trzeba o tym nawet dyskutować, bo jest to oczywiste. Natomiast to, czego doświadczamy w codzienności zdaje się jednak pokazywać coś zupełnie odmiennego. Jakość staje się coraz częściej sloganem reklamowym tego, co z prawdziwą jakością niestety niewiele ma wspólnego.
Jakości, w tym prawdziwym słowa znaczeniu, trudno poszukiwać w mediach, które mają ambicje kreowania światopoglądu społeczeństwa, akurat nie na poziomie harlequinów. Trudno określić bowiem jako światopoglądowe na wyższej półce intelektualnej, a więc rozwijające społeczeństwo te programy, które stereotypowo pokazują, jak nasi rodacy spędzają wakacje, uczą jak sprzątać i przy porannej kawie odkrywają „sens” życia. Nie sposób w tym kontekście nie wspomnieć o programach informacyjnych, dla których newsem dnia jest nie tylko kolejna światła wypowiedź któregoś z członków naszej klasy politycznej, ale również to, że jedna uczestniczka przez cały czas debaty w sprawie ACTA szydełkowała, a inny przyszedł na nią w sandałach.
Coraz trudniej też odnaleźć tę jakość u twórców tzw. kultury. Najlepszym przykładem tego, jak często tworzy się „dzieło” tylko po to, aby na nim zarobić jest nagłośniona ostatnio sprawa jednego z krytyków filmowych, który na swoim profilu na facebooku otwarcie wypowiedział swoją opinię na temat „wysokiego” poziomu obejrzanej produkcji filmowej. Ma się to podobno skończyć w sądzie, ponieważ zdaniem producenta wspomniany krytyk naraził go na straty finansowe. Pozostawiam to bez dodatkowego komentarza.
Niestety, jakość coraz trudniej spotkać również jako klient, bo gdzie jest ta jakość w ofercie firm, czy instytucji, które patrzą tylko na to, jak przyciąć na kliencie, a w zapomnienie odeszła dosyć znana zasada obowiązująca w cywilizowanych kontaktach nie tylko gospodarczych, zasada win – win. Skrajnym przykładem tego typu działań jest wykryta ostatnio „afera solna”. A ile tego typu afer nie ujrzało i nie ujrzy światła dziennego?
Najbardziej „boli” mnie jednak to, że tej jakości często brakuje również w działaniach podejmowanych przez działy HR lub Komunikacji. Czy takim praktykom, jak np. organizowanie dla pracowników gry szkoleniowej w celu rozwoju umiejętności, integrowanie pracowników poprzez outdoor, wdrażanie wartości firmowych poprzez plakaty, ulotki i baloniki można nadać certyfikat jakości?
Postanowiłem o tym wszystkim napisać, ponieważ mój osobisty próg tolerancji bylejakości został przekroczony. A Wasz?