Koniec pokoleń
Najpierw przez tydzień w mediach panowała cisza. Pomijam tu nieudolne próby tłumaczenia ataku hakerów na stronę MKiDN „wyjątkowym zainteresowaniem”. Faktem jest jednak, że przez pierwszy tydzień protestów przeciw ACTA, media milczały – nie tylko nie komentowały, ale nawet nie relacjonowały ich przebiegu.
Teraz jednak, po 2 tygodniach zbierania informacji, wszyscy próbują nadrobić te początkowe zaniedbania – doświadczamy właśnie zalewu analiz, artykułów, felietonów, raportów i oczywiście postów na blogach, które starają się odpowiedzieć na pytania: kto, dlaczego, przeciw czemu, co się stało, no i przede wszystkim, jak sobie z tym klopsem poradzić.
Oczywiście większość publicystów sięga po swój ulubiony oręż i obwieszcza: oto nastało nam nowe pokolenie. Znowu. Znowu mogą pisać swoje pseudosocjologiczne analizy, ogłaszać początek nowego świata i wyjaśniać, jak z „nowym ludem” postępować. Nagle młodzi ludzie, obok których przechodzimy codziennie na ulicy, jawią nam się jako obcy, którzy właśnie wypadli ze swojego cyfrowego buszu, a dziennikarze – jako jedyni eksperci, którzy wiedzą, jakie paciorki wyciągnąć z kieszeni, żeby ci obcy nas nie zjedli.
Niestety, jak zawsze nic z tego nie wynika. W przypadku „pokolenia internautów” wiemy tyle, że nic nie wiemy. Ba, nawet ja, prawdopodobnie również należąca do tego pokolenia tak wiekowo, jak i poznawczo, czy behawioralnie, sama o nim niewiele wiem – ani kto naprawdę do niego należy, ani jaki ma światopogląd, ani – przede wszystkim, czy cokolwiek, oprócz Internetu łączy ludzi, którzy do niego należą.
Weźmy takie pokolenie 1968 we Francji – wiadomo, że studenci, że lewicowe poglądy, że sytuacja gospodarczo-polityczna. Tymczasem w ostatnich protestach na ulicach Warszawy ramię w ramię szli ze sobą m.in. kibole i anarchiści, którzy jeszcze w listopadzie zeszłego roku, delikatnie mówiąc, nie pałali do siebie miłością.
Więc to nie jest takie oczywiste – ogłaszać powstanie nowej siły, która zniszczy i/lub przebuduje na przykład świat polityczny. Z dużą dozą pewności mogę powiedzieć, że ze stereotypowym Zdziśkiem, który lubi sobie bluzgnąć na onecie, światopoglądowo niewiele mnie łączy. Wspólnej partii raczej nie założymy, a jeśli już – nie odniesie ona dużego sukcesu, bo w większości spraw ciężko będzie nam się dogadać. Partie piratów w Szwecji i Niemczech nie są na razie oszałamiająco popularne – co z jednej strony dziwi, biorąc pod uwagę, ile osób deklaruje, że identyfikuje się z ich hasłami, ale z drugiej ani trochę – przy ich problemach z określeniem tożsamości własnej i ich członków, co z kolei przekłada się na niemożność zorganizowania przez nie czegokolwiek.
Można odnieść wrażenie, że tego, co mamy okazję obserwować obecnie na ulicach i w sieci, nie sposób opisać starymi kategoriami, chociażby takimi jak ruch społeczny, pokolenie, ideologia. Dziennikarze i publicyści, zamiast odwoływać się do tego starego repertuaru i na siłę tworzyć kolejne pojęcia, powinni zwrócić uwagę, że protestujących nie łączy tak naprawdę nic – poza wspólnym interesem. Era bardziej stałych, bardziej określonych grup skupionych wobec pewnych idei powoli dobiega końca – początek roku pokazał nam, że zaczyna się epoka efemerycznych, zmieniających się (wręcz tymczasowych) grup ludzi broniących w danej chwili danych interesów. Pytanie – co to oznacza dla biznesu? O tym w następnym poście.