Dziennikarstwo polskie, dokąd zmierzasz? (1)
W ostatnim wpisie zadeklarowałem się, że periodycznie będę przedstawiał ‘moje widzenie’ niektórych najpopularniejszych mediów w Polsce. Myślę jednak, że będzie bardziej sensownie, bo bardziej ekonomicznie dla Czytelnika, gdy przejdę od razu do ogólnych i szczególnych wniosków na ten temat. Posłużę się tutaj ostatnio opublikowanymi przez Die Zeit siedmioma tezami dotyczącymi dziennikarstwa.
Pierwsza z nich głosi, że wydawnictwa znajdują się także dlatego w kryzysie, bo czytelnicy się zmieniają. Ponieważ czytelnicy się zmieniają, dobre pisane dziennikarstwo ma przyszłość. Uzasadniając tę tezę autorzy uważają, że dawniej ludzie czytali, bo to należało do dobrego tonu i robili to, niezależnie czy mieli na to ochotę, czy nie. Wydawnictwom żyło się z takim trendem wspaniale, a sami dziennikarze mogli się czuć jak nauczyciele i to ich łechtało. Dzisiaj czytelnicy czytają, bo mają na to po prostu ochotę. Chcą indywidualności i oryginalności. Kto pisze obok, a nie do czytelnika, utraci go, podobnie jak ten, kto pisze to, co uważa, że czytelnik tak by napisał (powiedział). Tylko ci dziennikarze, którzy wejdą w żywotny dialog ze swoimi czytelnikami, przeżyją. Kluczem do tego jest postrzeganie dzisiejszych czytelników jako mądrzejszych, bardziej wymagających i bardziej interesujących. Teza ta kończy się konkluzją: To wielka przyjemność pisać dla takich właśnie ludzi.
W tym kontekście można byłoby zapytać, dlaczego Gazeta musi na siłę upodabniać się do bulwarówek? – przecież nigdy nie będzie w stanie tego robić ‘tak dobrze’, jako one. Dlaczego nie robi tego, co już kiedyś potrafiła, tylko jeszcze i jeszcze lepiej? Po co komu dzisiaj te wielgachne historyczne eseje. Ludzie chcą odniesienia do rzeczywistości, czy też niepewnej przyszłości. Dlaczego gazety, czy tygodniki, (o telewizji już nie wspominając :-)), nie mają odwagi (chęci?, kwalifikacji?) do krytycznego researchu, researchu z prawdziwego zdarzenia, do żywej, ale nie spaczonej mowy, do odważnego stanowiska? Dlaczego ciągle cytuje się tych samych, przeważnie samozwańczych ekspertów (Rybiński itp.), którzy przeważnie wypowiadają się na każdy temat. Mamy dyżurnych psychologów, mamy dyżurnych analityków bankowych, mamy dyżurnych socjologów i całą masę dyżurnych analityków politycznych (tzw. ekspertów marketingu politycznego, a raczej wróżbitów) Wydaje się, że wielu dziennikarzom korzystającym z wypowiedzi takich ‘ekspertów’ też się wydaje, że jest to dla nich bezpieczne podejście. W konsekwencji cała medialna Polska korzysta od lat z tych samych, często dziwnych ludzi. Gdyby dziennikarze sami podnosili swoją wiedzę, tzn. specjalizowali się w konkretnych dziedzinach, to też i sami mogliby szybko stwierdzić, że tzw. eksperckie opinie to najczęściej słowotok nie na temat, wróżenie z fusów lub po prostu brednie. Dziennikarzy gospodarczych z prawdziwego zdarzenia można jednak policzyć na palcach tylko jednej ręki.
Chęć do pisania dla inteligentnych ludzi na pewno nie powodowała też redakcjami Wprostu i Newsweeka, które w zeszłym tygodniu zdecydowały się opublikować wywiad ze zrozpaczoną matką, której syn, pod wpływem różnych czynników popełnił samobójstwo – z odważną tezą, że spowodowała to konsumpcja marihuany. I to wszystko pod płaszczykiem ważnej społecznie debaty nad przyszłością narkotyków. Zamiast dogłębnego zbadania tematu (podpowiem: np. poprzez cytowanie badań naukowych, sprawdzenie statystyk) autorzy fundują nam jednak uproszczoną wizję świata, zamiast dyskusji ekspertów – epatowanie emocjami. Redaktorzy Faktu i Super Expressu byliby dumni, tylko gdzie tu miejsce na tygodnik opinii?
W polskich mediach oryginalności i indywidualności jak na lekarstwo, podobnie jak dziennikarzy, którzy sprawiają wrażenie, że mają przyjemność pisać dla inteligentnych ludzi, a nie dla debili, którym trzeba schlebiać lub utwierdzać w posiadanym przekonaniu. Drodzy Dziennikarze, rozumiem, że uczono Was może i czego innego, ale tak jak obecnie wiele innych branż, które do tej pory co innego umiały (o czym pisze mój kolega Wojtek Kurda), tak i Wasza musi podjąć te nowe (technologiczne i jakościowe) wyzwania. Istnieje wiele przykładów wydawnictw, którym się to już powiodło (NYT, Spiegel, The Economist, Die Zeit). Spychanie winy na klienta nigdy i żadnej firmie nie wyszło na zdrowie.
Już za dwa dni zapraszamy do lektury kolejnego wpisu, poświęconego tożsamości mediów.