Do czego prowadzą wszechwładni prawnicy?
W piątek rozpoczęły się Igrzyska Olimpijskie, po raz trzeci zorganizowane w Londynie, ale po raz pierwszy w takiej odsłonie – po raz pierwszy na taką skalę korporacje sponsorujące to wydarzenie wymogły na organizatorach taką władzę.
Sygnały o tym dochodziły już wcześniej, ale pierwszoplanową rolę korporacji na olimpiadzie potwierdził w wywiadzie udzielonym brytyjskiemu radio Sebastian Coe, przewodniczący komitetu organizacyjnego imprezy, w którym powiedział on, że osoba ubrana w koszulkę Pepsi nie wejdzie na stadion ze względu na to, że sponsorem jest Coca-Cola. Oczywiście z tego powodu natychmiast wybuchła burza w mediach i w Internecie. Ludzie zaczęli kwestionować to, że firmy w ogóle chcą regulować, co można, a czego nie można podczas Olimpiady – ich zdaniem wystarczająco dużo wolności osobistej poświęcili już na rzecz bezpieczeństwa (przede wszystkim z powodu zamachów w londyńskim metrze kilka lat temu), czemu mieliby to robić dla producenta napojów gazowanych albo butów sportowych? Zaczęli przytaczać coraz to bardziej kuriozalne przykłady ingerencji korporacji – to, że dzieci odprowadzające sportowców na stadion powinny nosić wygodne buty „Adidasa albo bez marki”, to, że policjanci jedzący chipsy od niesponsorującej firmy w bezpośrednim sąsiedztwie stadionów musieli schować je do papierowej torebki, czy to, że wpisy firm niesponsorujących igrzysk otagowane #london2012 będą usuwane z Twittera (swoją drogą ten portal mikroblogowy wykonał niezłą woltę od firmy, „dzięki której doszło do arabskiej wiosny”, do internetowego policjanta marek).
Natomiast w mojej głowie rodzi się inne pytanie – Jak w ogóle można było dopuścić do takiego absurdalnego zapisu? Moim zdaniem zakazywanie kibicom Olimpiady w Londynie używania w jakiejkolwiek formie logo firm, które nie są sponsorami imprezy, jest z pewnością wynikiem bezmyślnego działania firmowych prawników sponsorów. Pomysł miał na celu zwiększenie zysków korporacji poprzez zmniejszenie ambush marketingu. Tymczasem zamiast przemyślanego zagrania, zamiast pełnego zabezpieczenia interesów organizacji, przyniósł im on poważne straty – ogromne oburzenie kibiców, bardzo negatywny wizerunek wśród wielu i darmową reklamę dla konkurencji. Konsekwencje oczywiście można było przewidzieć, ale to wymagało wyobraźni, która jest najwyraźniej towarem deficytowym u wielu koncernowych prawników.