Czy Top Management wybiera dla swoich dzieci też najtańszą edukację?
Decydując o budżetach na rozwój pracowników, Top Management w wielu firmach wydaje się kierować podejrzeniem, że z debili i tak nic nie będzie więc szkoda każdej złotówki, ale żeby te debile sobie nie myślały, to kupuje się dla nich trochę niby-szkoleń.
Zapotrzebowanie na takie formy niby-edukacji rosło w ostatnich latach i rosło. Stąd też i zalew rynku niby-trenerami z niby-wiedzą i niby-doświadczeniem.
Niektóre firmy zmądrzały i zaprzestały kupować to badziewie, a niektóre robią to dalej, tłumacząc się, że ich pracownicy mają tak marne kwalifikacje, że wystarczy takie prościutkie szkolonko.
Tylko:
Proces uczenia po którym nie następuje zmiana zachowań, nie jest żadnym procesem uczenia.
Coaching, który służy do samopotwierdzenia, a nie do samorefleksji, również nie jest żadnym procesem uczenia.
Stąd:
Nasz nowy, krótki w treści serial pt. Wielu menedżerów myśli, że…
I tutaj próbka:
Jeżeli ktoś szybko, dużo i ładnie mówi, to jest bardzo mądry.
Jeżeli ktoś pracował w trzech, czterech podłych, ale znanych firmach, to świetnie nadaje się na konsultanta / doradcę.
Jeżeli ktoś potrafi przeczytać w ciągu 3 miesięcy tani amerykański poradnik i w kolejnych trzech go streścić na swoim blogu, to jest wybitnym myślicielem i innowatorem.
Ciąg dalszy nastąpi….
A tak à propos – menedżer postępuje prywatnie najczęściej według reguły:
Im potomek słabszy w rozwoju, tym większe nakłady na jego/jej edukację.