CSR – korporacyjne selfie, które nic nie pokazuje
Selfie – słowo okrzyknięte słowem roku 2013. Jak sama anglojęzyczna nazwa wskazuje, zdjęcie jest autoportretem, najczęściej robionym z ręki, najczęściej smartfonem.
Jako wykonywane „nieprofesjonalnym” sprzętem, bez „dodatkowej” charakteryzacji i makijażu, „naturalne”, „bez wyreżyserowanych” póz, uchodzi za bardziej autentyczną fotografię niż np. zdjęcia wykonane podczas sesji u fotografa. Selfie mają odkrywać nasze prawdziwe Ja, pokazywać naszą codzienność, odsłaniać nas i potwierdzać, że jesteśmy tacy sami, jak inni. Ponieważ doświadczania i pokazywania autentyczności złaknieni są wszyscy, wszyscy też robią selfie – od nastolatek w łazienkach, po prezydentów USA podczas wielkich i poważnych uroczystości (np. pogrzebu Nelsona Mandeli).
Jednak każdy wie, że autentyczność, którą obiecują tego rodzaju zdjęcia, jest pozorna.
Telefony wielkości paczki papierosów nie ustępują często parametrami profesjonalnym aparatom fotograficznym, aplikacje umożliwiają poddanie zdjęć głębokiej edycji, wyretuszowanie ich, usunięcie lub odfiltrowanie wszystkiego, co nie przystaje do naszych oczekiwań. Ludzkość po raz pierwszy w historii ma możliwość robienia sobie takiej ilości zdjęć i poddawania ich tylu procesom edycyjnym, aż uzyska takie, na których wygląda tak, jak chce wyglądać (Dr James Killner, University College of London). W efekcie ludzie wolą cyfrowo ulepszane fotografie od rzeczywistości (choć często twierdzą inaczej). A nawet, co gorsza, wielu zaczyna wierzyć w to, że ta ich ulepszona wersja jest prawdziwa.
I dokładnie to samo dzieje się w przypadku firm, które niczym nastolatka najnowszym modelem iPhone’a, na potęgę i wściekle produkują tony korporacyjnych, cyfrowo ulepszonych selfies.
A czołowym filtrem, który stosują do ulepszania rzeczywistości, są inicjatywy corporate social responsibility. I choć retuszowanie czerwonych oczu zastąpiły deklaracje ochrony środowiska oraz recykling, wygładzanie zmarszczek – rozwój społeczności lokalnych, usuwanie przebarwień – wspieranie nauki, kultury, to efekt jest taki sam – ładny obrazek, który ma niewiele wspólnego z prawdą.
W jednym z raportów o odpowiedzialności biznesowej polskich firm (w którym oczywiście respondenci – przedstawiciele firm zadeklarowali, że CSR jest dla nich ważny) przeczytałam ostatnio stwierdzenie, że CSR stał się zasadniczym elementem prowadzenia biznesu. Miłe słowa, ale, według Petera Fleminga z City University oraz Marka T. Jonesa z Ashridge Business School niewiele mające wspólnego z rzeczywistością. Większości firm zależy przede wszystkim na maksymalizacji zysków, dalej mają na to jeden sposób: wysoki wynik w krótkim czasie, a koszty społeczne dalej nie mieszczą się w tabelce – rzeczywiste działania firm nawet z ogromnymi pokładami dobrej woli trudno określić mianem „odpowiedzialnych”. Przykłady na to same spływają, nie trzeba ich szukać – oto pierwsza z brzegu informacja o współpracy kanadyjskiego koncernu energetycznego i agencji PR Edelman w aktywnym dyskredytowaniu ekologów z Greenpeace przy okazji jednej z inwestycji. Pikanterii dodaje fakt, że Edelman co roku przestrzega w swoim raporcie o niskim poziomie zaufania do firm, a sam się do tego aktywnie przyczynia.
Nic dziwnego, że nawet byli dyrektorzy tej firmy piszą książki o tytułach „Trust me, PR is dead”.
Zdaniem Fleminga i Jonesa, CSR to farsa, iluzja i opium dla mas – kolejny sposób na maksymalizację profitów, za którym nie idzie żadna rzeczywista zmiana w firmach. Swoją książkę nazwali The End of Corporate Social Responsibility tylko dlatego, że, jak piszą, brzmi lepiej niż CSR never really began. Moje dotychczasowe posty na ten temat to nic przy armatach, które wyciąga tych dwóch brytyjskich naukowców.
Deklaracje firm jednak rosną, podobnie jak budżety na etyczne i społecznie właściwe działania. Tego oczekują klienci. I tego, surprise-surprise, nie dostają. Jak wynika z raportu Reputation Index, w 2013 roku tylko 5 firm na 100 zrealizowało swoje CSR-owe zobowiązania (to drastyczna zmiana – w poprzednim roku było to aż 12 firm). Czyli: firmy wydają miliardy na podrasowywanie i retuszowanie swojej reputacji i swojego wizerunku, a ludzie coraz mniej w te selfies wierzą, bo dzięki coraz większej transparentności, działaniom whistleblowerów, przeciekom, wiedzą, jak firmy wyglądają naprawdę. Niestety, często nienajlepiej. To się może zmienić dopiero wtedy, gdy firmy przestaną wierzyć w te sztucznie wykreowane wizerunki przez mumie, które nadal mówią i zaczną dyskusję o tym, jakie są naprawdę, jakie chciałyby być i co by mogły zrobić, żeby takimi się stać – naprawdę.
Źródło ilustracji: André, Flickr