Coaching czy psychoterapia?
Im wyżej w hierarchii, tym wyższe obawy przed psychologizacją coachingu.
Każde pierwsze, tzw. kontraktujące spotkanie z członkiem zarządu, który zdecydował się na coaching, to konfrontacja coacha z ogromnym stresem coachee. Stres ten wypływa z obaw utraty kontroli, czy władzy, a potęguje go jeszcze obawa przed psychologizacją przez coacha obszarów problemowych, które ewentualnie chciałby przedstawić sam coachee. Z tego względu, już na samym początku jest niezmiernie ważne, aby podkreślić, że nie analiza osobowości, a rozwiązywanie konkretnych problemów będzie stanowić trzon kolejnych spotkań. Oczywiście, istnieje kilka szkół tzw. ‘licencjonowanego’, czy ‘certyfikowanego’ coachingu, który przeważnie psychologizuje, naprowadza na konkretne rozwiązania lub doprowadza do nich, co wymaga zazwyczaj więcej niż mniej czasu, tzn. więcej niż pięć spotkań.
Wyznaję zasadę, że nie powinienem się spotykać z coachee więcej niż trzy, a w bardzo wyjątkowych sytuacjach cztery razy, bo inaczej zaczyna się, w moim pojęciu, terapia, a w takiej nie chcę uczestniczyć. Ustalam z menedżerem kilka najważniejszych zagadnień, które stanowią dla niego, albo dla jego otoczenia firmowego największe problemy i koncentruję się tylko na nich. Wychodzę z założenia, że moja ‘pomoc’ powinna polegać na wsparciu w strukturyzowaniu tych problematyk, w których ‘zaplątał’ się coachee, czyli na ominięciu wąskiego gardła w dotychczasowym toku myślenia, czy na przeskoczeniu poprzeczki, która jak na razie wydaje się być postawiona za wysoko. Dalej menedżer musi sobie radzić sam. Typowy członek zarządu jest przeważnie w wysokim stopniu ‘zakręcony’, tzn. ma duże problemy z koncentracją. Skupienie jego uwagi na tym, co się dzieje w trakcie sesji coachingowej jest tylko wtedy możliwe, jeżeli będzie on miał poczucie permanentnego otrzymywania wartości dodanej w zamian za czas, który poświęca.
Wszystko to nie oznacza, że coach nie powinien korzystać sam z wiedzy psychologicznej, ale im bardziej będzie ona urozmaicona (wzbogacona) np. wiedzą socjologiczną, ekonomiczną, komunikacyjną, czy nawet filozoficzną, tym lepiej dla obu stron.
10 sierpnia 2011 @ 10:54
Nie ma nic złego w coachingu przez małe c. Nie ma również nic złego w modelach typu GROW.
Jednak czasami, mimo szczerych świadomych chęci klienta, pozostawania na poziomie zachowań nie wystarczy do tego, żeby zmiana się utrwaliła.
I z pełną stanowczością omijam termin psychoterapia, ponieważ jako coach’e mamy do czynienia z klientem, który sam siebie prowadzi, przy naszym lekkim wsparciu, a nie na odwrót.
“(…)który przeważnie psychologizuje, naprowadza na konkretne rozwiązania lub doprowadza do nich” – tutaj się nie zgodzę, że w ogóle mamy do czynienia z coachingiem. Mentoring, consulting – ok. Ale coaching sam w sobie zakłada szanowanie indywidualnej mapy klienta i pomoc w znalezieniu mu własnych odpowiedzi na posiadane pytania. Każda sugestia, czy gotowe rozwiązanie narzuca naszą mapę, czyni coachee zależnym i podrzędnym w relacji.
3-4 spotkania – to odrobinę za mało przy moim podejściu do tematu. 6-7 to optimum, 8 to maksimum aby coachee miał możliwość utrwalenia pewnych zmian nie tylko na poziomie świadomym.
Natomiast najważniejsza jest efektywność własna klienta, droga którą podąża coach by mu to ułatwić według mnie jest wtórna. Ważne aby była skuteczna od pierwszych kroków, by jak Pan napisał, widział efekt, wartość dodaną, swego rodzaju ROI, odnośnie poświęconego czasu.
Pozdrawiam,
WS
11 sierpnia 2011 @ 13:31
Panie Witku,
z przyjemnością odniosę się do Pana, jakże ciekawych, spostrzeżeń i myśli.
Otóż, fokusem mojej wypowiedzi nie był coaching w ogóle i dla wszystkich, tylko coaching dla osób z najwyższego szczebla zarządzania i jego specyfika, czyli dokładnie to, co go odróżnia od ogólnie przyjętych wyobrażeń o coaching’u dla każdego.
W takiej sytuacji “możliwość utrwalenia pewnych zmian nie tylko na poziomie świadomym” (cyt. Pan Witek), – rozumiem to jako dłuższą (samo)refleksję wymagającą czasu – , ani go (klienta) nie interesuje, ani tego czasu nie ma, abstrahując od faktu, że jest to jednak już psychologizowanie. 🙂
Każdy mój klient tego typu, znajdował się w clinch’u, z którego chciał i musiał jak najszybciej wyjść. W takiej sytuacji coach musi wczuć się i zrozumieć strukturę myślenia coachee, a następnie szybko (natychmiast) zaproponować mu tak skonstruowany konglomerat rozwiązania, że coachee w pełni go zaakceptuje i wintegruje w swoje własne struktury, jakiegokolwiek rodzaju by one nie były. Pospolitym językiem powiedziawszy, i niektórzy rzeczywiście tak mówili, ‘kupuje to’. Znajdując się pod wielką presją działania, klient wprost wymaga tego typu rozwiązań, a innych wcale nie oczekuje. Jak się buduje taki konglomerat szybko i trafnie, to już inna historia.
O tym, że takie ‘inne’ podejście funkcjonuje, świadczy też i akceptowana przez klientów cena – kilkanaście razy wyższa od ceny klasycznego coachingu i nie chodzi tutaj ani o doradztwo, ani o mentoring, bo te znowu wyglądają jeszcze inaczej.
Serdecznie pozdrawiam
BD