Co odbiera sens (i życie) Twojej firmie?
A jaki to ma w ogóle sens?
Nie jest to pytanie, które często słychać na firmowych korytarzach. Nie szumią nim sale konferencyjne, czy kuchnie i pomieszczenia socjalne. Nie pojawia się w przemówieniach prezesów, ani przy okazji oceny rocznej. Co najwyżej, wymrukiwane jest ono pokątnie w windach, albo toaletach, lub innych pomieszczeniach z lustrem, w których pracownik czasem się przegląda i przeżywa chwile zwątpienia. Cóż zresztą można usłyszeć na tak postawione pytanie? Nie filozofujmy. Albo: Skoro ktoś tak postanowił, to znaczy, że ma sens, nie nam o tym dyskutować. Lub: A co Ci się tak nagle zachciało o sensie dyskutować. Mało masz roboty?
A jednak stawianie pytania o sens ma jak najbardziej… sens.
Istnieje szereg ostatnio przeprowadzonych badań, które jednoznacznie pokazują ogromne znaczenie poczucia sensu tak dla pracownika, jak i dla organizacji. Poczucie sensu przekłada się na lepsze samopoczucie człowieka – a co za tym idzie, na jego motywację, zaangażowanie, a nawet długość życia (Lancet, 2014). Z historii wiemy, że poczucie sensu umożliwiało ludziom przeżycie najbardziej ekstremalnych warunków. Poczucie sensu wśród pracowników oznacza nie tylko ich większą wiarę w rozwój firmy, a także jej rzeczywiście większą zyskowność (Birkinshaw z London Business School, MIT Sloan Management Review 2014). Innymi słowy, poczucie sensu jest tak bardzo potrzebnym obecnie paliwem – zarówno dla wyczerpanych kryzysem firm, jak i znużonych pracowników. Dlatego tak dużo piszemy o tym chociażby w cyklu o integralnym menedżerze – że jednym z jego najważniejszych zadań jest właśnie nadawanie pracownikom orientacji i przez to zwiększanie ich poczucia sensu.
Skąd jednak taki menedżer ma sam czerpać orientację i sens, skoro codzienność wygląda tak:
Działania i ludzie (pardon, zasoby, ew. kapitał) popakowani w standardy i pudełka. Prezentacje i dokumenty pełne procesów z wykresami i figurami, które nic nie znaczą. Kosztowne i niekończące się pomiary, których sposobowi przeprowadzania bliżej do terapii zajęciowej niż do konstruktywnych działań podnoszących efektywność firmy. Na ślepo kupowane i wdrażane kolejne certyfikaty i normy, które zabetonowują firmę na śmierć. Procesy innowacyjności, które zaduszają każdą innowacyję na śmierć. Niekończące się spotkania projektowe, spotkania w zespołach roboczych, spotkania na uzgadnianie kompetencji, na uzgadnianie wartości, na uzgadnianie planów – spotkania niby mają poprawiać i umacniać współpracę, ale ich celem jest tylko i wyłącznie zdobywanie i rozbudowywanie władzy. W tym wszystkim pracownicy na skraju wyczerpania i załamania nerwowego, w których wzrasta poczucie beznadziei, frustracji i niechęci do wszystkiego, co związane z firmą. Atmosferę próbuje poprawiać się organizowaniem szkoleń z komunikacji interpersonalnej lub poprzez rozładowanie napięcia w formie wyjazdów integracyjnych, na których można pobiegać przez pół dnia po lesie, a przez drugie pół próbować o tym zapomnieć przy pomocy alkoholu. Na tym wszystkim przykleja się plakat z wypracowanymi w pocie czoła wartościami, o których wszyscy wiedzą, że nie są warte papieru, na którym są wydrukowane.
Tymczasem sensem istnienia każdej firmy jest zaspokajanie potrzeb klienta. Czy którekolwiek z powyższych działań mieści się w potrzebach jakiegokolwiek klienta? Czy Państwo jako klient zapłacilibyście za cokolwiek z powyższego, jedynie odrobinę podkoloryzowanego, opisu?
Nie trzeba dodawać, że takie warunki sprawiają, że zadanie menedżera polegające na nadawaniu orientacji i poczucia sensu pracownikom, staje się ekstremalnie trudne. Zdroworozsądkowo – skoro większość działań, które ich podwładni wykonują, w ogóle nie dotyczy klienta, a sensem istnienia firmy jest zawsze jej klient, to jak menedżer ma nadać sens w tej kompletnie absurdalnej sytuacji? O ile w tym zalewie absurdu przełożony znajdzie w ogóle czas na rozmowy z pracownikami. Taki menedżer też często ma poczucie bezsensu swojej pracy. Bardzo trafnie opisał to były pracownik (i kierownik działu) w Empiku: http://aspirujacypisarz.pl/2015/02/03/cala-prawda-o-empiku/
Bezsens raz na jakiś czas śmieszy jak skecze Monty Pythona. Bezsens na co dzień jest raczej jak z powieści Kafki, które, jak dobrze wiemy, nie są lekturą, przy której można się śmiać do rozpuku.
Tymczasem organizacje nie ułatwiają swoim menedżerom i pracownikom życia – leczą codzienny bezsens jeszcze większym bezsensem. Dziwny to sposób i skuteczny równie co pakowanie rozgorączkowanej Rozalki do pieca.
Wszyscy wiemy, że Rozalka z tego cało nie wyszła. Na zaprocedurowanie kolejny certyfikat, norma i standard. Na brak współpracy i rosnącą kompleksowość organizacja matrycowa tylko pogłębiająca zamieszanie. Na brak innowacyjności program komputerowy, z którego nikt nie chce korzystać. Na sfrustrowanych tym wszystkim pracowników nieporadne coachingi. To jakby otyłość i słabą kondycję fizyczną leczyć jedzeniem chipsów, zapijanych piwem i sportem… oglądanym na ekranie telewizora.
To, że istnieje mnóstwo firm, które oferują szeroki wachlarz produktów w stylu benefity, wartościowanie stanowisk pracy, normy ISO, czy Lean Management (o którego „zaletach” również wspomniał były pracownik Empiku), nie oznacza, że są one skuteczne i mają jakikolwiek sens.
Tzn. mają, ale nie dla firm, które z nich korzystają, ale dla tych, które z tego żyją. Wyobraźmy sobie, że rynek żywności zdominowałyby firmy oferujące chipsy jako dobry sposób na zdrowie. Czy korzystalibyśmy z ich usług tylko dlatego, że jest ich dużo?
Kolejne racjonalizatorskie pomysły (w dobrej wierze, a jakże!) wkradają się w każdy obszar organizacji – planowania, decydowania, dbania o jakość, o innowacyjność, współpracy, zarządzania pracownikami, ich motywowania i angażowania – i odbierają organizacjom resztki sensu i życia.
By walczyć skutecznie z absurdami, najpierw trzeba je dobrze poznać i zrozumieć. Dlatego w naszych wpisach będziemy przyglądać się tym najbardziej szkodliwym dla sensu substancjom, które firmy sobie aplikują. Wierzymy, że sprawczy menedżerowie, sprawczy HR i Komunikacja są w stanie wspólnie pokonać przynajmniej część z nich.