Erin Brockovich, w koncernowych działach komunikacji, zarobiłaby się na śmierć
Co dzisiejsza komunikacja firm, czy to wewnętrzna, czy zewnętrzna, ma wspólnego z komunikacją z prawdziwego zdarzenia?
Ano nic.
I komu to przeszkadza?
Ano nikomu.
Jacy eksperci od komunikacji, jakie zarządy i wreszcie, jacy menedżerowie, taka i komunikacja.
Wszelkie próby pokazania im efektywnej drogi do przyszłości, ba, nawet teraźniejszości, próby dostarczenia do tego wprost koniecznej wiedzy, czy umiejętności, spalają na panewce.
Bo powyżsi, już wszystko dawno! wiedzą, już wszystko dawno! potrafią.
Tutaj przypomina mi się opowiadanie mojej koleżanki, jak to w jej rodzinie babcia motywowała Olę, sześciolatkę do pójścia do szkoły. “Będziesz jeszcze mądrzejsza” – powiedziała babcia. Na to dziewczynka, jak z pistoletu: “Babciu, ale ja j u s jestem mondra.”
Dobrze wyćwiczone role pozera, pomagają menedżerom przeżyć kolejny dzień, a że wszyscy dookoła są bez najmniejszego pojęcia o tym wszystkim, o czym powinni mieć bardzo duże, to pozorują, że je właśnie mają. Funkcjonuje to według zasady wzajemności: Wiem, że i ty kolego nie masz pojęcia, ale będę udawał, że je niby masz i tego samego oczekuję od ciebie, wobec mnie.
Zrozumienie przez kogoś niekompetentnego, że jest właśnie niekompetentny, jest niezwykle trudne, ale możliwe, jeżeli posiada się chociaż resztki śladów autorefleksji.
No, ale w ostatnich latach autorefleksja nie była w cenie, wręcz przeszkadzała w ćwiczeniu i odgrywaniu codziennych ról.
Dzisiejsze Ole i Olki – orły zarządzania – postrzegałyby Erin Brockovich w swoich szeregach, o ile by się taka pojawiła (cud!), jako śmiertelnego wroga.
Stąd może najmądrzejszą odpowiedzią na obecny obrzydliwy stan rzeczy jest film Johna Maddena “Miss Sloane”.
Autor scenariusza, jest o wiele mądrzejszy ode mnie i moich współpracowników, bo nie próbuje w pierwszej linii wywołać autorefleksję u bohaterki, jak my u menedżerów, lecz odbiera ją tam, gdzie ona jest, lub taką, jaka jest.
Elisabeth Sloane jest lobbystką dla koncernu produkującego broń i ma zapobiec w Waszyngtonie ustawie zaostrzającej posiadanie i używanie broni.
Elisabeth Sloane wydaje się być osobą bezwzględną, prawie socjopatką, która nie przebiera w środkach, jeżeli prowadzą ją do celu. Krótko ujmując: Jest ona swego rodzaju Anty-Brockovich, a pomimo tego, tą dobrą w złej grze. Wkurzona na zarząd klienta, który postrzega jako szowinistyczną biedę umysłową z krótkowzrocznymi strategiami, zmienia front walki i przechodzi do obozu walczącego u ustawę. Elisabeth jednak wcale nie zmienia metod, nie kieruje się nadal żadnymi zasadami, nawet moralnymi, poza jedną – własnej efektywności.
Specjalnego smaku dodaje akurat Callboy, z którego usług pani Sloan korzysta. Pełen zrozumienia Gigolo, w przeciwieństwie do ekstremalnie elastycznych wobec swoich własnych przekonań ludzi, piastujących wysokie urzędy, czy stanowiska, posiada własne sumienie.
Może więc Ole i Olki, prychające z odrazą na Erin, wezmą sobie za przykład przynajmniej Elisabeth Sloane, jeżeli przejęcie postawy Gigolo, to już o wiele za wielkie wymaganie.